Web Content Display Web Content Display

Wspomnienia pana Edwarda Sikory

Na początku miesiąca lutego 2009 roku minie 62 lata od chwili kiedy przyjechałem, razem z matką i bratem do Ruszowa w powiecie zgorzeleckim. Dwa dni wcześniej opuściliśmy rodzinne strony - wieś Wędrynia koło Cieszyna na Zaolziu. Ojciec pracował już od roku w Nadleśnictwie Ruszów na stanowisku leśniczego.

Do Ruszowa przyjechaliśmy pociągiem wieczorem około godziny 19. Na stacji panowały nieprzeniknione ciemności, a na peronie migotała jedynie lampka dyżurnego ruchu, jak się później dowiedziałem był to pan Stasiak, a obok niego stał mój Ojciec. Noc była bardzo mroźna i jedynie księżyc oświetlał okolicę. Poszliśmy ścieżką  między gruzami w kierunku ulicy Harcerskiej. W domu, gdzie mieszkał ojciec, pomieszczenia oświetlała lampa naftowa  a od kaflowego pieca dochodziło miłe ciepło. Bardzo zmęczeni dwudniową podróżą natychmiast zasnęliśmy. Obudziłem się koło południa następnego dnia. Podszedłem do okna i ujrzałem pobliski las oraz bielusieńki śnieg. Usłyszałem, że mieszkamy we wsi otoczonej lasami Puszczy Zgorzeleckiej. Do widoku lasu byłem przyzwyczajony, gdyż od urodzenia mieszkałem w pobliżu Beskidu Śląskiego, ale niezmierzone równiny i prawie jednolite lasy sosnowe były dla mnie nowością.  Jeszcze większe wrażenie wywarły na mnie zniszczenia wojenne poczynione tak w budownictwie, jak i w lasach. Muszę tu wyjaśnić, że tam gdzie mieszkałem w czasie II-giej wojny światowej nie było tych strasznych zniszczeń.

Może spróbuję określić niektóre zapamiętane szczegóły:

-spalone uprawy i młodniki leśne, ogromne powierzchnie lasów uszkodzone przez pożary przyziemne, postrzelane drzewa starszych drzewostanów, kompletny brak ptaków i nieliczna zwierzyna leśna. W samym Ruszowie  zniszczone zakłady przemysłowe na przeciw dworca PKP, zdewastowane dwa hotele przed budynkiem dworca kolejowego, gruzy kina przy obecnej ulicy II Armii W.P., zdewastowana stacja benzynowa, zniszczony kościół obok cmentarza, kościół z powybijanymi oknami przy obecnej ulicy II.A.W.P., mocno uszkodzone budynki magazynów wojskowych przy ul. Beserta i wiele innych zniszczeń. Odrębny problem to wiele opuszczonych budynków, a w nich resztki mebli i różnych sprzętów oraz powyrywanych okien, drzwi i podłóg. Wszystko to sprawiało przygnębiające wrażenie.

Jeszcze kilka różnych wspomnień. Na początku ulicy Bolesławieckiej stały budynki, do których strach było wchodzić, gdyż od razu można było się domyślać, że to więzienia lub lagry. W blokach przy ulicy Bolesławieckiej mieszkał tylko jeden niemiec o nazwisku Ebersbach.  W blokach przy ul. Żagańskiej stacjonowała jednostka wojskowa wojsk radzieckich. Przy ulicy Świerczewskiego mieściły się w czasie wojny zakłady Lemana  produkujące śmigła do samolotów. Maszyny już były wywiezione, ale pozostało bardzo dużo dykty i sklejki z wysoko wartościowego drewna. Zakład był zamknięty i nadzorowany przez Nadleśnictwo. Warto też wspomnieć, że Nadleśnictwo zatrudniało tam jednego niemca o nazwisku Horman (byłego pracownika tych zakładów), znał on wszystkie problemy i trzeba przyznać, że solidnie spełniał powierzone mu zadania, aż do chwili kiedy został wywieziony . To tyle tych wspomnień obrazowych, a teraz trochę o miejscowościach koło Ruszowa, o poznawanych ludziach i instytucjach.

Stopniowo dowiadywałem się o sąsiednich wsiach i sprawach z nimi związanymi, a docierałem do nich najczęściej wiosną  1947 roku, a jedynym środkiem lokomocji był rower. Na początku odwiedziłem wieś Jagodzin. Dosyć duża, ładna miejscowość z funkcjonującym już tartakiem. W kierunku wschodnim, około 2 km od Ruszowa istniał przysiółek – 4 czy 5 opuszczonych gospodarstw t.zw. „Zawodzie" – dzisiaj już solidny las. Na północ w kierunku na Żagań istnieje wieś Kościelna Wieś, a około 6 km na wschód znajdowała się malutka miejscowość Nowosiółek (Neuhałs)zupełnie opuszczona. Leśnicy, panowie Szpakowski i Mendryk próbowali tam zamieszkać, ale przerażeni odosobnieniem zrezygnowali i wrócili do Ruszowa. Na zachód od Ruszowa, w kierunku Nysy Łużyckiej wieś Polana, na szczęście stopniowo zasiedlana przez leśników istnieje do dnia dzisiejszego.

A teraz trochę o poznanych ludziach.

Obok nas w tym samym budynku mieszkali leśnicy – panowie: Czarniecki, Chudy i jeszcze jedna osoba,  zaś w maleńkim domku osiedlił się pan Romaniszyn, a w pobliżu ,ładny dom zajęli państwo Weretowie (kupowaliśmy u nich mleko). Oprócz sklepu spółdzielczego funkcjonował, przy tej samej ulicy (obecnej II Armii W.P. ), sklep spożywczy p. Barana. Przy ulicy Sobieskiego istniała piekarnia pana Łepkowskiego. Urząd Gminy z panem Wnękiem mieścił się przy Placu Partyzantów, a posterunek milicji przy ulicy Ratuszowej, zaś w budynku obecnej przychodni lekarskiej było biuro PPR. Istniało już Nadleśnictwo Ruszów przy ul. Zgorzeleckiej (w małym zabytkowym budynku prawie na przeciw ul. Bolesławieckiej).

Pierwszym nadleśniczym był Antoni Warszawski, a w biurze pracował pan Hofman i pani Bladowa.

Po przybyciu do Ruszowa zająłem się, razem z bratem wywozem drewna z lasu. Muszę tu wyjaśnić, że nasz ojciec otrzymał konia z „Unry". Ta praca pozwoliła mi poznać tereny okolicznych lasów i wielu ludzi.

Rok 1947 był rokiem tragicznym dla lasów Puszczy Zgorzeleckiej.

Ponieważ w tym samym roku zostałem zatrudniony w charakterze praktykanta leśnego uczestniczyłem w tych wydarzeniach. Chodzi tu o ogromne  nasilenie pożarów leśnych. Od wczesnej wiosny poczynając prawie codziennie zdarzały się pożary i to na znacznych powierzchniach. Pamiętam, że pewnej niedzieli, kiedy na polecenie Nadleśniczego wszedłem na wieżę kościoła, naliczyłem  więcej niż 10 miejsc gdzie płonęły lasy. Brakowało sił i środków do walki z tym żywiołem Po pożarach nastał okres masowych wyrębów i ponownych zalesień. Powstały ogromne powierzchnie leśne do zagospodarowania, a że było niemożliwością bieżącego oczyszczenia powierzchni, przygotowania gleby i nasadzeń przybywało nieużytków i halizn.

Piszę o tym wszystkim gdyż wybyłem z tego terenu w roku 1948 do Technikum Leśnego w Goraju (Wielkopolska), a po szkole na trzy lata służby wojskowej aby wrócić tu w roku 1955 i uczestniczyć w zagospodarowaniu Puszczy Zgorzeleckiej jako pracownik administracji leśnej.

Zwróciłem się do Ministerstwa  o zmianę nakazu pracy z Nadleśnictwa  Łobez do Nadleśnictwa Ruszów. Otrzymałem zgodę na podjęcie pracy w Rejonie Lasow Państwowych w Lubaniu. Ku mojemu zdziwieniu , na drugi dzień po przyjściu do cywila przyjechał do mnie Kierownik Kadr z Lubania Pan Maczel i nie zwracając uwagi na mój , nieciekawy stan (po powitaniu ze znajomymi), i wykazując pełne zrozumienie poinformował mnie, że jutro mam się zameldować u Dyrektora Rejonu. Na dywaniku u Pana Dyrektora dowiedziałem się, że nie wrócę do upragnionego Ruszowa, a mam podjąć pracę – od zaraz- w Rejonie Lasów Państwowych  w Lubaniu. Pan dyrektor pocieszył mnie , że moja praca dotyczyć będzie również  terenów Ruszowa, Jagodzina, Polany czy Pieńska i w ten sposób moja wola będzie spełniona.

Przez okres około 3 lat zajmowałem się remontami budynków, dróg i melioracjami leśnymi. Rzeczywiście najwięcej robót było na terenie Nadleśnictw Ruszów, Zapałów, Jeleniów (Bielawa) i Pieńsk.

Praca była niełatwa, ale dawała sporo satysfakcji . Moim  niewątpliwym osiągnięciem  było przeprowadzenie remontów kapitalnych wielu budynków mieszkalnych, doprowadzenie linii średniego napięcia do Polany i wreszcie załatwienie, pod kierownictwem  ż-cy  Dyrektora inż. Mieczysława Stachowskiego sprawy związanej  z pracami melioracyjnymi , czyli uzyskaniem środków finansowych z Ministerstwa Leśnictwa, na uporządkowanie urządzeń melioracyjnych na terenie Puszczy Zgorzeleckiej. Urządzenia te były wysoce zdewastowane, co groziło klęską dużych powierzchni lasu.. Dużo się nauczyłem i dzięki tej pracy poznałem wielu wspaniałych ludzi ,takich jak: Dyrektor Pukiński, inż Mieczysław Stachowski, Przybyła, Szeliga, Chrzanowski , Opasała, Barbara Biderman, Lidia Tetiuk, Franciszek Ostręga , Józef Dąbal i wielu innych, których do dzisiaj mile wspominam.. Dzięki tej pracy poznałem moją  przyszłą żonę. Wkrótce po ślubie postanowiliśmy wrócić do Ruszowa, motywując to między innymi chęcią podjęcia nauki  na Wydziale Leśnym Wyższej Szkoły Rolniczej w Poznaniu.

Nadleśniczy  Pan Edmund Koza powierzył m i Leśnictwo Głuszec i przydzielił  mieszkanie służbowe przy ulicy Borowskiej t.zw. Kupisówkę.  Tu rozpoczęliśmy nasze wspólne gospodarowanie. Naszymi wspaniałymi sąsiadami byłaPani Kupisowa z trzema córkami – wdowa po leśniczym Kupisie,  obok państwo Józef Kupis z rodziną. W międzyczasie przeprowadziłem remont budynku, również przy ulicy Borowskiej (koło Pańswowych Zakładów Zbożowych) i za zgodą pana Nadleśniczego tam zamieszkaliśmy. Tu w roku 1961 urodził się nasz syn Władysław, a nieco wcześniej w roku 1960 zostałem przyjęty na studia do Poznania. Żona pracowała w Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska i na  Poczcie. Na stanowisku leśniczego musiałem wielu rzeczy uczyć się od nowa. Zmieniło się sporo spraw, szczególnie w zakresie dokumentacji. Przypadło mi pracować w nowym środowisku i z nowymi ludźmi.

W Nadleśnicwie sekretarzem był pan Piotrowicz, a w biurze pracowali m.i. Józef Kusiak, Melania oraz  leśnicy Bazyli Księga, Stanisław Lipa, Nowak, Rusak, Piotr Romaniszyn, Steckiewicz, Żołnierz, a bezpośrednio ze mną pracowali: Sobecki, Świszcz, a później Janusz Bąk, Komornicki i Marian Czekalski.

Ważną czynnością w mojej pracy było przygotowanie gleby pod zalesienia halizn i zaniedbanych nieużytków. Pod bezpośrednim nadzorem Nadleśniczego E. Kozy, próbowaliśmy różnych sposobów zarówno ręcznego, jak i mechanicznego przygotowania gleby. Nasze działania były spierane przez Wydział Hodowli Lasu Okręgowego Zarządu Lasów Państwowych, jak i Inspektora  Terenowego inż. Mieczysława Stachowskiego. Metody to pozwoliły nam zalesić duże powierzchnie od lat nie użytkowane. Towarzyszyło temu produkowanie materiału sadzeniowego, a więc gospodarowanie w szkółkach leśnych. Muszę przyznać, że nie było żadnych ograniczeń finansowych na te cele. Wszystkie te działania, choć trudne, przynosiły wiele satysfakcji. Dzisiaj kiedy piszę o tych sprawach, mogę patrzeć na piękne , przeszło pięćdziesięcioletnie lasy .Szczególnie pamiętam o jednym kilku hektarowym zrębie, którego powierzchnię zalesiliśmy własnoręcznie , razem z Żoną metodą  ręcznego siewu nasion sosny.

W miesiącu grudniu 1962 roku zostałem przeniesiony służbowo do pracy w Nadleśnictwie Zapałów z siedzibą w Polanie, na stanowisko zastępcy  nadleśniczego czyli adiunkta leśnego. Znowu inna praca, inne obowiązki, inny teren i inni współpracownicy. Miałem 31 lat , już spore doświadczenie, byłem na trzecim roku zaocznych studiów  na Wydziale Leśnym  Wyższej Szkoły Rolniczej w Poznaniu i szczerze mówiąc awans ten  był zgodny z moimi dążeniami. W związku z tym musieliśmy przeprowadzić się do mieszkania służbowego Nadleśnictwa Zapałów i zamieszkaliśmy w Jagodzinie.

Moim przełożonym był  Pan Nadleśniczy Tarczewski, doświadczony leśnik, który nie szczędził dla mnie obowiązków. Na szczęście tereny nadleśnictywa nie były mi obce. gdyż sąsiadowały z lasami leśnictwa w którym byłem leśniczym. W biurze nadleśnictwa pracowali między innymi Jan Józefczyk, Jadwiga Rynans, Barbara Biderman, pani Szpakowska, a później moja żona Irena. Z pośród praconików terenowych pragnę wymienić  leśników: Obstój, Rdzanek, Piwowarczyk, Kusiak, Buzek, Irenkiewicz i inni. Muszę wymienić nazwisko pana Józefa Mazura, który jako kierowca często nam towarzyszył i  niejednokrotnie wspierał.

Gospodarowanie w tym Nadleśnictwie nie było łatwe, tak ze względu  na położenie, znaczne odległości, braki ludzi i nadgraniczne położenie. Po odejściu pana Tarczewskiego obowiązki Nadleśniczego powierzono Panu Zdzisławowi Szatkowskiemu, który zamieszkał na miejscu w Polanie. Pracowaliśmy razem do roku 1966, kiedy to otrzymałem propozycję objęcia stanowiska Zastępcy Przewodniczącego Powiatowej Rady Narodowej w Zgorzelcu. Przystaliśmy na tę propozycję  z kilku względów, a między innymi dla tego, że otrzymałem cichą informacę o zbliżającym się terminie likwidacji  siedziby Nadleśnictwa Zapałów w Polanie.

Pomimo zmiany pracy i zamieszkania, nie rozstawałem się z problemami leśnictwa i terenem Ruszowa, gdyż do moich obowiązków należał nadzór i współdziałanie z rolnictwem i leśnictwem., a ówczesna Gromadzka Rada Narodowa Ruszów należala do powiatu Zgorzelec.

Materiały: A. Kusiak.